Droga królów Brandona Sandersona – pierwsza część z cyklu Archiwum Burzowego Światła, to jedna z największych formatowo książek, jakie kiedykolwiek przeczytałem. Większe było chyba tylko To! Stephena Kinga. Postanowiłem przeczytać tę książkę z uwagi na gigantyczny hype skupiony wokół niej i autora. Brandon Sanderson pracował nad nią przez 10 lat, więc mogłem oczekiwać, że książka mnie zaszokuje i skłoni do natychmiastowego przeczytania następnej części. Czy się zawiodłem?
Tłem dla wydarzeń rozgrywających się w książce jest wojna arcyksiążąt Alethkaru z ludem Parshendich odbywająca się na Strzaskanych Równinach. Jej powodem jest zamordowanie króla Gavilara, który zdołał wcześniej połączyć zwaśnionych arcyksiążąt w jedno państwo. Tak jak ma to miejsce w wielu fantasy, obserwujemy jednocześnie poczynania kilku, pozornie ze sobą niezwiązanych, bohaterów. Kaladin jest byłym wojskowym, który za dzieciaka kształcił się w zawodzie chirurga, a obecnie jest niewolnikiem. Towarzyszy mu tajemniczy spren. Dalinar to najważniejszy z arcyksiążąt, słynny wojownik i strateg. Jest jednym z przywódców obozów wojskowych na Strzaskanych Równinach. Shallan to dziedziczka rodu, która przebyła długą drogę, by zostać podopieczną najsłynniejszej badaczki swoich czasów. Ciekawą postacią jest także Szeth-syn-syn-Vallano, skrytobójca. Szkoda, że dostał tak mało miejsca w książce.
Wspaniałości
Na początku chciałbym wspomnieć o gigantycznym nakładzie pracy. Naprawdę widać, że książka ta powstawała przez duży okres czasu. Stworzony przez Sandersona świat Rosharu zdumiewa swoją wielkością i poziomem szczegółowości. Pod tym względem autor wyraźnie aspiruje do J. R. R. Tolkiena. Podczas czytania 954 stron książki odkrywamy wiele kultur, z których każda ma swoje zwyczaje, prawa i historię. Choć oczywiście dogłębniej poznajemy dzieje całego Rosharu, niż poszczególnych nacji. W przeciągu utworu obserwujemy mieszanie się kultur, szczególnie wśród wojowników i niewolników. Autor opisał także mnóstwo gatunków zwierząt i roślin występujących w przedstawionym świecie. Popisał się oryginalnością tworząc spreny – małe żyjątka egzystujące we wszystkim, co żyje, ale nie tylko. Część z nich pojawia się tylko w określonych sytuacjach, np. bólospreny, chwałospreny, zgniłospreny. Niektóre z nich potrafią wpływać na zjawiska przyrodnicze bądź obdarzać ludzi wyjątkowymi mocami. Mam nadzieję, że te małe organizmy odegrają jakąś ważną rolę w dalszych tomach Archiwum Burzowego Światła. Poziom dopracowania sandersonowskiego uniwersum jest niesamowity i, co ważne, nie przeszkadza w odbiorze głównych wątków. .
Ekosystem i życie ludzi w Rosharze jest podporządkowane zjawiskom atmosferycznym – arcyburzom. W ogóle wszystko w tej książce jest burzowe. Burzowe światło, kule burzowe (środek płatniczy), burzowe pancerze. Ilość tego słowa w utworze jest zatrważająca i każe mi podawać w wątpliwość kreatywność autora w tworzeniu nazw przedmiotów.
Dużym plusem Drogi Królów są bohaterowie pierwszoplanowi: niewolnik Kaladin, dziedziczka rodu Shallan, zabójca Sheth oraz arcyksiąże Dalinar. Każdy z nich przechodzi jakiegoś rodzaju przemianę wewnętrzną, a także zmienia swoje poglądy na świat i ludzi. Żaden z nich nie jest jednoznacznie dobry, lub jednoznacznie zły. Spodobał mi się sposób narracji z perspektywy każdego bohatera. Dzięki niemu mogliśmy poznać ich sposób myślenia i powody podejmowania takich a nie innych decyzji. Wadą takiego ukazania bohaterów jest to, że niektórzy z nich mieli więcej miejsca w książce, a inni mniej. Mam nadzieję, że w Słowach Światłości będzie więcej Szetha i Shallan, bo mieli w pierwszym tomie zdecydowanie za mało miejsca.
Wokół głównych wątków krąży kilka pobocznych. Pozornie nie są one związane z historią, jednak każdy z nich coś do niej wnosi. Przedstawieni są w nich bohaterowie, że tak powiem, zupełnie trzecioplanowi. Są to często zwykli ludzie, którzy przypadkowo uczestniczą w wydarzeniach dotyczących głównego wątku. Ich przygody pozwalają wsiąknąć w historię i poczuć się przez chwilę jak jeden z bohaterów.
Życie ponad śmiercią. Siła ponad słabością. Podróż ponad celem.
Wokół całej historii można zauważyć cień czegoś większego – co najmniej dwóch intryg grożących nie tyle głównym bohaterom, ale i całemu światu. Sanderson świetnie buduje atmosferę zagrożenia. Od samego początku daje czytelnikowi sugestie, że bohaterów czeka w przyszłości walka z niebezpiecznym wrogiem, który być może zagrozi całemu Rosharowi. A to któryś z drugoplanowych postaci wspomni o zaginionych rycerzach z zamierzchłych czasów broniących ludzkości przed potworami, a to ktoś odczyta dawne relacje i traktaty wspominające o wielkim zagrożeniu – wszystko to podsyca ciekawość czytelnika i skłania go do dalszego czytania lub kupna następnych tomów.
Książka posiada niezłe zwroty akcji. Za każdym razem, gdy akcja zmieniała swój tor, byłem zaskoczony i nie potrafiłem powstrzymać myśli: Jak mogłem się tego nie domyślić? Przecież to oczywiste! Autorowi udały się także dialogi – niektóre z nich, szczególnie w wykonaniu Trefnisia i dworzan, wywoływały szeroki uśmiech na mojej twarzy. Przez ostatnie 300 stron gorąco kibicowałem bohaterom, a ich przygody wywoływały we mnie strach i radość jednocześnie. Niewielu autorów sprawia, że z wypiekami na twarzy czytam kolejne rozdziały i modlę się o to, by plany bohaterów się ziściły. Brawo, panie Sanderson!
Okropności
Początek trzyma w napięciu i obiecuje wspaniałe rozwinięcie przygód głównych bohaterów, jednak środkowa część książki nie jest tak samo porywająca. Jest w niej trochę dłużyzn i przegadanych scen. Dopiero od około 600 strony zaczyna robić się ciekawie – stan ten wciąż wzrasta i utrzymuje się aż do końca.
Niektóre wątki są niepotrzebnie patetyczne i wzniosłe – mam na myśli początkowe perypetie niewolnika Kaladina, które na szczęście były tylko etapem przejściowym dla rozwoju tej postaci i jej przemiany wewnętrznej. Nie jestem fanem takich niewolniczowyzwoleńczych wątków, bo już dawno mi się przejadły.
Dołożę się do chóru narzekaczy i napiszę, że w przypadku tak dużej ilości stron twarda okładka byłaby bardzo mile widziana. W moim egzemplarzu grzbiet nie był dokładnie sklejony z kartkami, przez co cały czas miałem wrażenie, że książka rozpadnie mi się w rękach.
W tekście doszukałem się także kilku literówek, co z jednej strony jest zrozumiałe przy tak wielkim formacie – korektor też człowiek, może się pomylić. Z drugiej, to niedopuszczalne, by przy dziele tak znanego autora w tekście były jakiekolwiek błędy. Były one niezwykle irytujące i na moment psuły mi przyjemność z czytania.
Podsumowując, Droga Królów to kawał świetnego fantasy, który boryka się z kilkoma problemami uprzykrzającymi czytanie. Jego plusami są niesamowity świat, bohaterowie i dialogi. To książka, która nagradza czytelnika za cierpliwe czytanie mniej ciekawych fragmentów, by zapewnić mu na koniec natłok emocji. Na pewno zabiorę się za drugi tom – mam nadzieję, że będzie jeszcze lepszy niż pierwszy.
Sandersona czytałam tylko „Z mgły zrodzonego” (jak dotąd), ale chociaż książka nie była zła, to nie była też taką rewelacją, jak wszyscy twierdzili 😉 Podobno ta seria, o której piszesz, jest o wiele lepsza, więc kiedyś pewnie sama to sprawdzę. Powtarzające się nazwy… ja przy okazji czytania Sandersona miałam podobny problem, tyle że ogólnie z powtórzeniami, a nie samymi specyficznymi dla jego świata nazwami 🙂
dzielawyszperane.blogspot.com
Zamierzam kiedyś zabrać się za „Z mgły zrodzonego”, bo ja z kolei słyszałem dużo więcej pozytywnych opinii na jego temat. Widzę, że inne książki Sandersona też borykają się z problemem powtórzeń 😕. Wielka szkoda, bo takie błędy potrafią zepsuć przyjemność z czytania.