Mając na względzie świetnie zapowiadającą się nową serię filmów z ukochanego niegdyś przeze mnie świata Harry’ego Pottera, postanowiłem wybrać się na jej drugą część. O Fantastycznych zwierzętach i jak je znaleźć pisałem bardzo entuzjastycznie w podsumowaniu 2017 roku (to zresztą jeden z moich ulubionych tekstów na tym blogu). Po Zbrodniach Grindelwalda spodziewałem się minimum przyzwoitości – byłem świadom tego, że syndrom drugiej części jest aż nazbyt częsty i że nowy film spod szyldu Fantastycznych zwierząt może nie dorównać pierwszemu.
Niestety nie myliłem się. Nowe Fantastyczne zwierzęta zatraciły ze szczętem to, co było dobre w pierwszej części nie wprowadzając jednocześnie niczego na tyle dobrego (z małymi wyjątkami, o których wspomnę potem), by zlikwidować niesmak powstały przez wpychanie widzowi mopem niepotrzebnych postaci i wątków. Pani Rowling już przy okazji fatalnego Przeklętego Dziecka udowodniła, że nie potrafi w racjonalny sposób wprowadzać do fabuły fanbase’u. Nie kochanieńka, zebranie najgłupszych pomysłów z fanfików i wrzucenie ich do swojej książki nie jest najlepszym pomysłem! Przy okazji Zbrodni Grindelwalda nasza milusińska na szczęście trochę się poprawiła, choć wciąż w oczy kłują nachalnie wprowadzone postaci z oryginalnej sagi – za przykłady niech posłużą widoczna w zwiastunie Nagini i pojawiający się ni z gruszki, ni z pietruszki Nicolas Flamel.
Moją listę rozczarowań zacznę od samego początku, a więc sceny przewożenia Grindelwada z punktu A do B, która widoczna jest także w zwiastunie. Już tutaj widać wyraźnie, że amerykańscy czarodzieje podobnie jak ich brytyjscy pobratymcy nie potrafią myśleć. Bo kto przewożąc niebezpiecznego przestępcę zapewnia tak marne środki bezpieczeństwa? Podniebny dyliżans pilnowany przez kilku strażników wydaje się być transportem przystosowanym do przewożenia przestępcy nieco mniejszego kalibru. Na dodatek ludzie przebywający w środku z Grindelwaldem nie wiedzą, że zaklęcia można rzucać bez użycia słów, a potężnym magom nie jest potrzebna jest tego różdżka. I chyba oczywistością jest, że angażując kogokolwiek do bardzo ważnego zadania, jakim jest eskorta Grindelwalda, podstawą jest upewnienie się co do lojalności strażników. Poza tym czy tak trudno byłoby złoczyńcę sparaliżować/uśpić/wprowadzić w trans na czas podróży?
Przejdźmy teraz do głównego bohatera, którego bez ceregieli odsunięto na drugi plan. Newt Skamander – czyli protagonista pierwszej części i jedna z najlepszych postaci w uniwersum Fantastycznych zwierząt jako postać stoi w miejscu. Nieliczne wątki, jakie poświęcono tej postaci w Zbrodniach Grindelwalda, są gwałtowanie ucinane przez poboczne postaci i akcję pędzącą na złamanie karku ku kolejnym miejscom i zdarzeniom. Film stawia na ilość, a nie jakość, przez co konflikt między Newtem a jego bratem Tezeuszem, a także wspomnienia bohatera z czasów nauki w Hogwarcie nie mają możliwości odpowiednio wybrzmieć. Cenię jednak twórców za to, że postanowili pokazać życie w Hogwarcie od innej strony – w oryginalnej sadze zbyt mało było przykładów osób, które w szkole magii się męczyły i nie pałały do niej tak wielką miłością jak Harry Potter.
Głównym bohaterem w Zbrodniach Grindelwalda jest mnóstwo postaci drugoplanowych wprowadzonych do filmu bez ładu i składu. Ich wątki są przeprowadzone niezwykle chaotycznie i w dodatku bardzo luźno łączą się z główną historią. Ponadto, do żadnej z nich nie ma szans poczuć jakiegokolwiek przywiązania – zwyczajnie spędzamy z nimi zbyt mało czasu. Gdy więc gra smutne pianino i pewna postać umiera, można tylko wzruszyć ramionami – ot, kolejna nic nieznacząca postać zniknęła z ekranu.
Gdy twórcy łaskawie pokazują, to co jest najbardziej interesujące – czyli losy Newta i jego kompanii, film wypada jeszcze gorzej. Po co komu jakiekolwiek śledztwo w sprawie Grindelwalda? Szukanie poszlak, podążanie ich tropem i ciągi przyczynowo-skutkowe najwyraźniej dawno już wyszły z mody, bo bohaterowie cudownymi zbiegami okoliczności dostają się tam, gdzie rozgrywają się kluczowe dla fabuły zdarzenia. To nie umiejętności bohaterów decydują o tym, czy posuną się oni dalej w śledztwie, a szczęśliwy przypadek – świadczy to dobitnie o lenistwie scenarzystów i nieumiejętności połączenia ze sobą wątków.
Przejdźmy do tego, na co wciąż czekam i nie mogę się doczekać, czyli samego konfliktu Dumbledore’a z Grindelwaldem, który zawsze bardzo mnie ciekawił. W książkach o Harrym Potterze nie było zbyt wielu informacji na ten temat, znakomitym pomysłem było więc nakręcenie serii filmów, aby wyrównać ten brak. Twórcy jak na razie rzucają tylko tropy i prowokują do zadawania sobie pytań. W jaki sposób będzie wyglądać pojedynek tych dwóch potężnych czarodziejów? Jaki wpływ na niego będzie mieć dawna współpraca, a być może nawet uczucia łączące obu panów? W Zbrodniach Grindelwalda w kilku miejscach wyraźnie zasugerowano to, że Grindelwalda i Dumbledore’a łączyło coś więcej niż przyjaźń, co swoją drogą mogłoby wytłumaczyć zwłokę czarodzieja w kwestii pojedynku ze złoczyńcą. Wygląda na to, że na konfrontację poczekamy jeszcze długo.
Zresztą z postacią Grindelwalda związanych jest wiele scenariuszowych absurdów. Skoro doskonale znamy motywację tego bohatera (chce pokazać, że to nie on jest tym złym i zwiększyć rolę czarodziejów na świecie), to dlaczego kilkukrotnie postępuje on wbrew niej? Dowodem na to jest finał filmu, w którym próbuje popełnić czyn, który narazi na niebezpieczeństwo nie tylko paryskich mugoli, ale także magów. Grindelwald to postać z dużym potencjałem, jest to w końcu dawny wspólnik Dumbledore’a, posiada wielką moc przekonywania i jest w stanie doprowadzić w społeczności czarodziejów do rozłamu. Czyni to zresztą w sposób zupełnie odmienny od Voldemorta – nie zaklęciem Imperius czy straszeniem śmiercią, a siłą przekonywania – obiecuje nowy, lepszy świat. Chce, by czarodzieje wyszli z ukrycia i za pomocą swojej mocy przejęli kontrolę nad światem – chęć dominacji to wszak rzecz, która towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Mam nadzieję, że scenarzyści w pełni wykorzystają postać Grindelwalda ukazując go jako przeciwnika o wiele niebezpieczniejszego niż Voldemort.
Wymieniłem większość rzeczy, które mnie zirytowały, jednak nie było aż tak źle, by absolutnie nic mi się nie spodobało. Jude Law w roli Dumbledore’a oraz Johnny Depp wcielający się w Grindelwalda zagrali świetnie, podobnie zresztą jak Eddie Redmayne. Występujące w kilku scenach zwierzęta Newta były miłe oku, zaś muzyka dobrze komponowała się z całością.
A co Wy myślicie o Zbrodniach Grindelwalda? Podzielcie się swoimi wrażeniami z filmu w komentarzach!
Widzę, że pan jest pod wpływem środków odurzających. Takie bajdurzenie pisać. Sprawa ląduje do Ministerstwa Magii!
Moja opinia jest chyba bardzo niepopularna, ale mnie nie podobała się już pierwsza część „Fantastycznych zwierząt”. Próbowałam obejrzeć ją dwa razy – nic z tego. Cholernie mnie nudzi. Wydaje mi się, że wynika to w dużej mierze z faktu, że ten film trochę „się spóźnił” i został nakręcony trochę w taki sposób, jak filmy kręcono jeszcze 10 lat. „Zbrodni Grindewalda” oczywiście nie widziałam, ale z tego co piszesz (i co zaznacza wiele osób rozczarowanych sequelem) – nic nie straciłam.
Sporo osób było rozczarowanych także pierwszą częścią „Fantastycznych Zwierząt” – film był krytykowany za sam fakt powstania (odcinanie kuponów i skok na kasę). Film rzeczywiście był nieco przestarzały, ale dobrze się na nim bawiłem. Mam wrażenie, że z „Fantastycznymi zwierzętami” będzie podobnie jak z filmowym „Hobbitem” – pierwsza część nawet dobra, a kolejne coraz bardziej gorsze.