Królowie Wyldu to pierwsza książka napisana przez Nicholasa Eamesa. I jak niemal każda debiutancka powieść ma kilka mankamentów wynikających głównie z niewyrobionego warsztatu autora. Zalicza się do nurtu przygodowego fantasy, a Eames czerpie sporo z klasyków tego gatunku. Nie jest jednak, jak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka, płytką i nijaką powieścią.
Niegdyś Clay Cooper należał do najsłynniejszej w Grandualu grupy najemników – Sagi. Po jej rozpadzie ustatkował się i stracił kontakt z resztą kompanów. Jednak gdy przybył do niego dawny druh – Gabriel, którego córka utknęła w forcie oblężonym przez hordę potworów z Wyldu, nie mógł odmówić pomocy. Mężczyźni postanowili reaktywować grupę i ruszyć z misją ratunkową. Stało przed nimi niezwykle trudne zadanie: przebycie pełnego niebezpieczeństw lasu Wyldu oraz zwycięstwo w walce z wrogą armią.
Wyprawa w dalekie strony, aby wykonać jakąś trudną misję, pokonując po drodze liczne przeszkody – skądś już to znamy, czyż nie? Oparta na tak chętnie eksploatowanej kanwie historia powinna mieć w sobie coś, co przyciągnie potencjalnego czytelnika i nie będzie kolejnym, inaczej ukazanym motywem z klasyki fantasy. Problem w tym, że Królowie Wyldu to w dużej części powieść odtwórcza. Widać tu utarte motywy – patrzący z pogardą na innych druini (odpowiednik tolkienowskich elfów), mitologiczne Gorgony i znane z prozy Terry’ego Goodkinda Mord-Sith, tutaj w postaci Ostróżki, łowczyni nagród. Nie ma nic złego w nawiązywaniu do tekstów kultury, niech tylko niesie to ze sobą pewną wartość dodaną – inną interpretację archetypicznych postaci lub posłużenie się nimi w celu ukazania jakiegoś zjawiska. Niestety, w tym przypadku autor przywołuje znane postaci wyłącznie w celu skonfrontowania ich z bohaterami w pojedynczych scenach (wyjątkiem jest wątek Ostróżki) i nie wraca do nich później.
Na tym nawiązania się nie kończą. Cały świat przedstawiony został skonstruowany na kształt gry MMORPG – zgromadzone w drużynach postacie wędrują po miastach, wykonując zlecone im zadania. Zwykle chodzi o zabicie potwora, który atakuje wieśniaków bądź włamanie się do pilnie strzeżonej twierdzy. Co ciekawe, te grupy zostały przedstawione jako niezbędne dla istnienia tego świata – gdy tylko przestały zapuszczać się w leśne ostępy Wyldu i zabijać tamtejsze monstra, po wsiach zaczęły grasować potwory. Tytułowi Królowie także są drużyną, która kiedyś była znana na całym świecie. Ich dialogi, wzajemne docinki i relacje zostały ukazane w bardzo dobry sposób. O każdym z członków pięcioosobowej Sagi można powiedzieć kilka słów, są to postaci z krwi i kości. Pomimo masek, jakie przywdziewają, noszą w sobie ukryte pragnienia, smutki i żale – jak marzenie Korga o odkryciu leku na chorobę, na którą cierpiał jego kochanek, czy bolesne wspomnienia Ganelona związane z długotrwałym uwięzieniem. Bohaterowie zapadają w pamięć i bardzo dobrze się bawiłem, obserwując ich poczynania.
A skoro już o postaciach mowa – przed spotkaniem z każdą z nich czytelnik raczony jest nachalną ekspozycją, mającą na celu podkreślić jak bardzo są znani i lubiani. W niektórych momentach dochodzi do absurdalnych wręcz sytuacji, w których bohaterowie tłumaczą sobie nawzajem, kim są i co ich łączy. Można to jednak uznać za błąd początkującego lub jedno z wielu ułatwień fabularnych, jakie autor zastosował w celu zdynamizowania akcji. Poza tym uproszczeniem pojawił się tutaj także kapelusz, z którego można wyczarować dowolną potrawę, czy deus ex machina w cudowny sposób ratująca bohaterów z opresji.
Przejdźmy jednak do humoru, bo to on jest uznawany za jedną z największych zalet Królów Wyldu. I tym razem nie jest tak, kolorowo jak głoszą entuzjastyczne blurby na skrzydełkach książki. Humor w większości opiera się na prostackich żartach. Czytając niektóre z nich, czułem się tak, jakbym znów wyjechał na święta do rodziny i wujek-śmieszek był bardzo pijany. Znajduje się tu jednak kilka całkiem niezłych, choć często powtarzanych przykładów komizmu postaci i komizmu sytuacyjnego, np. mag Korg wierzący w istnienie sowomisiów czy obrabowanie bohaterów ze skarpetek przez bandę amazonek. Pod względem językowym książka nie zachwyca. Niektóre decyzje tłumacza są dyskusyjne; o ile zrozumiem „wyszczekanego drania”, to „ciulstwo” i „stamina” brzmią sztucznie i niepoprawnie.
Pomimo tych wszystkich wad Królów Wyldu czyta się szybko i w miarę przyjemnie – sceny walk są dynamiczne, historia dobrze rozplanowana, a finał emocjonujący. W niektórych momentach autor starał się nawet przemycić swoje rozważania na temat problemów współczesnego świata, przez co powieść zyskała w moich oczach. Trzeba mieć także na uwadze to, że Nicholas Eames to początkujący pisarz, który ma przed sobą jeszcze wiele nauki. Trzymam kciuki za jego dalsze poczynania i czekam na wydanie w Polsce drugiej części cyklu – Bloody Rose.
Dodaj komentarz